W Gazie giną ludzie, bo Iranowi i szejkom, opłacającym terroryzm Hamasu, zachciało się po raz kolejny rozpętać wojnę. Izrael zabija, bo się broni. Jednakże temu akurat państwu prawa do obrony się odmawia. Żydom nie wolno zabijać – Żydzi są od tego, żeby ich zabijać! Za każdym razem, gdy wzmaga się terroryzm palestyński (zawsze w następstwie jakiegoś zapalnego incydentu, nieraz z udziałem żydowskich ekstremistów), świat rozpala się nienawiścią do Żydów. Od kiedy jest internet, widać tę nienawiść jaskrawiej niż kiedykolwiek. Oto krwiożerczy Żydzi trzymają Palestyńczyków w getcie i stopniowo eksterminują, czyniąc im to, czego wcześniej doznali od Hitlera. Te i podobne im haniebne, szaleńczo podłe słowa nienawiści głoszone są masowo i bez przeszkód. Gdyby nie to, że dziesiątki milionów amerykańskich protestantów uważa Żydów za Naród Wybrany i prawomocnych strażników Ziemi Świętej, wymuszając na rządzie amerykańskim ochronę Izraela, to małe państwo dawno by już nie istniało. Druga ojczyzna wszystkich Żydów diaspory trzyma się dzięki religii. Chrześcijańskiej… Ilekroć Żydzi (co za słowo, słowo oskarżenie!) zabijają Palestyńczyków, unosi się kurz zapomnianego i wypartego antysemityzmu. Kogóż z bijących na alarm z powodu żydowskich zbrodni na Palestyńczykach obchodzą zbrodnie palestyńskie popełniane na Żydach, a nawet te okrutne szykany i dyskryminacja, której sami Palestyńczycy podlegają ze strony Arabów w kilku ościennych krajach? Bo przecież nie o sympatię dla samych Palestyńczyków europejskim filistrom chodzi, lecz o antypatię dla Żydów. Sympatii nie ma, lecz empatii pod dostatkiem – odwrotnie proporcjonalnie do zimnej nie-empatii w stosunku do Żydów. Ileż to pełnych grozy lamentów nad zamordowanymi palestyńskimi dziećmi! A odważyłby się kto podnosić publicznie larum z powodu wysadzanych w powietrze hurtem, całymi autobusami, dzieci żydowskich? To byłoby faux pas, dowód niewrażliwości na los palestyński. Więc jeśli z całą mocą potępiasz terroryzm, lecz mimo to wydaje ci się, że Izrael jest w swej wojnie z całym światem muzułmańskim stroną agresywną i nie chce ci się czytać wyważonych i fachowych analiz skrajnie złożonej sytuacji na Bliskim Wschodzie, to bądź tak dobry i daj chociaż szansę kilku prostym prawdom oraz zdrowemu rozsądkowi. Ot tak, abyś nie musiał się więcej obawiać, że może jesteś w ocenie sytuacji stronniczy, gdy nie wiedzieć czemu, ni z tego, ni z owego, nic na co dzień nieobchodzący cię muzułmanie stają ci się tak bliscy, gdy zabijają ich nie jacyś inni muzułmanie czy też, dajmy na to, hinduiści, lecz właśnie Żydzi. Poświęć więc kwadrans na te kilka punktów, które bez wdawania się w szczegóły dla ciebie przygotowałem. Ale najpierw popatrz na mapę i zobacz maluteńki Izrael, gdzie mieszka siedem milionów Żydów, i wielkie państwa okoliczne – wrogie lub wręcz nienawidzące Izraela i zaludnione łącznie przez setki milionów ludzi. Czy naprawdę możesz sobie wyobrazić, że Izrael szuka z nimi zwady i je atakuje? To bardzo prosty eksperyment myślowy. Będę cię prosił o wykonanie jeszcze innego, to znaczy wyobrażenie sobie, jak na miejscu Izraela postąpiłaby Polska i Polacy bądź jakiś inny kraj. To już nieco trudniejsze, lecz niezbędne, jeśli chcemy osiągnąć w ocenie Izraela choćby minimum bezstronności i uczciwości. A oto kilka prostych prawd na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego: 1. Izrael powstał w 1948 r. w oparciu o rezolucję Narodów Zjednoczonych na mikroskopijnym terytorium i natychmiast został zaatakowany przez Arabów. Wygrał tamtą wojnę i wszystkie kolejne. Żadnej z nich nie zaczął, za to w kilku z nich poszerzał swoje terytorium. W odwecie w stosunku do agresorów zatrzymywał zajęte terytoria dla siebie i zasiedlał, kosztem wysiedleń i przesiedleń miejscowej ludności. Wysiedlił wiele rodzin, jakkolwiek wcześniej to samo spotkało Żydów w Jerozolimie ze strony Arabów. Wiele miejsc, w których teraz mieszkają rodziny arabskie i palestyńskie, kiedyś było zamieszkałych przez Żydów, choć wypędzonych ze swych siedzib Palestyńczyków (w następstwie wojen) jest wielokrotnie więcej. Żydzi nie chcą wracać do wschodniej Jerozolimy – za to Palestyńczycy mieszkający w Syrii czy w Libanie chcą odzyskać swoją dawną własność. Mają w tym poparcie światowej opinii. To jedyny taki przypadek w historii, aby opinia publiczna domagała się „prawa powrotu”. Nie baczy ona wcale na to, kto kogo napadł – liczy się wyłącznie to, że ziemię wzięli Żydzi. 2. Żydzi nie sprowadzili się od Izraela po wojnie – mieszkali w Palestynie zawsze, choć od końca XIX w. zaczęło ich przybywać. Wykupywali ziemię, ciężko pracowali i marzyli o niepodległym państwie. W końcu, po Holokauście, znalazło się ich ponad 600 tysięcy. Wtedy proklamowali swoje państwo w Tel Awiwie, Hajfie i okolicach. Co do zasady zarówno społeczeństwo Izraela, jak i większość rządów izraelskich chciała, aby Palestyńczycy mieli własne państwo. Żaden z krajów, w których mieszkają masy Palestyńczyków (Jordania, Syria, Liban), nie daje im najmniejszej nawet nadziei, że na części terytoriów tychże krajów powstanie jakieś palestyńskie państwo. I chociaż są Palestyńczycy (zwłaszcza ci niemający obywatelstwa izraelskiego) traktowani przez Izrael jak osoby drugiej kategorii, to nigdzie nie mają większych praw politycznych i obywatelskich niż w demokratycznym Izraelu. Mają ich mniej we własnym półpaństwie, zwanym Autonomią Palestyńską, jeszcze mniej w Jordanii, gdzie są dyskryminowani przez dominujących Beduinów, a najmniej w Gazie, która jest satrapią zarządzaną przez terrorystów. Jednakże to nie od Jordanii czy Syrii Palestyńczycy oczekują państwa i nie przeciwko Jordanii czy Libanowi, gdzie są traktowani podle, zwracają swój gniew. Jest tak dlatego, że jedynie Izrael stwarza jakąś nadzieję na palestyńską niepodległość, a jednocześnie Żydzi są niewiernymi, przez co łatwiej buntować się przeciwko nim i ich nienawidzić. Owszem, rządy Izraela nie dawały nigdy Palestyńczykom tyle, ile ci sobie życzyli; daleko było do tego. Dawały jednakże (kilka razy) realną nadzieję na niepodległość. Tylko że jednocześnie nigdy nie chciały się zgodzić (jako że Żydzi są złymi ludźmi) na realizację uporczywie powracającego palestyńskiego postulatu, aby państwo Izrael przestało istnieć… 3. Wiele było w ciągu minionego stulecia aktów przemocy i terroru Żydów na Palestyńczykach. Jednakże dysproporcja pomiędzy terrorem uprawianym przez Żydów, a tym, którego byli ofiarami, była zawsze uderzająca. Nigdy nie było tak, aby licząca się część społeczeństwa Izraela życzyła śmierci wszystkim Palestyńczykom, a tysiące jakichś „żydowskich bojowników” angażowały się w wysadzanie arabskich autobusów i podobne zbrodnie. Ataki terrorystyczne ze strony Żydów zawsze były bardzo nieliczne i spotykały się z powszechnym potępieniem obywateli Izraela. Ulice Tel Awiwu nigdy nie tańczyły upojone wiadomością, że jakiemuś żydowskiemu terroryście udało się zamordować jakiegoś niewinnego Araba. 4. Izrael w ciągu swej ponadsiedemdziesięcioletniej historii popełnił wiele zbrodni na ludności arabskiej i palestyńskiej. Niektóre z nich nie zostały przez izraelski wymiar sprawiedliwości osądzone, a wielu sprawców uszło bez kary. Jednakże bilans zbrodniczych naruszeń praw wojny w uderzającym stopniu przemawia na rzecz Izraela. I nie chodzi tylko o to, że Palestyńczycy nie wsadzają do więzień swoich zbrodniarzy wojennych, a za to czczą ich jako bohaterów, lecz po prostu o to, że co do zasady starają się zamordować tylu Żydów (w tym kobiet i dzieci), ilu tylko się da. Żydzi zaś odwrotnie – z wyjątkiem kilkudziesięciu może zbrodniczych akcji dokładają wszelkich starań, aby zabić jak najmniej palestyńskich cywilów. To jest różnica radykalna. Pamiętajmy o tym, że w każdej wojnie każda ze stron konfliktu (również ta zaatakowana) popełnia zbrodnie. Dlatego nie wolno inaczej oceniać moralnie walczących stron, niż porównując zakres popełnionych przez nie zbrodni. Ta strona, która dopuszczając się zbrodni, popełnia ich mało, ma prawo do dumy. Takie są paradoksalne prawa wolny. Gdzie jest wojna, tam jest i zbrodnia. Dlatego można z pewnością powiedzieć, że Izrael dopuszczał się zbrodni. Tyle że dopuszczał się ich bardzo mało w porównaniu ze swoimi wrogami, którzy nie tylko łamali notorycznie reguły wojny, lecz przede wszystkim przez całe dekady krzywdzili i ciemiężyli własną ludność. Izrael tymczasem jest demokratycznym państwem prawa (choć nie tak doskonałym jak kraje północnej i zachodniej Europy). 5. Izrael żyje w stanie permanentnej, tlącej się wojny. Niemal każdego dnia udaremnia ataki terrorystyczne – gdy dawniej nie umiał zapobiegać im tak skutecznie, Żydzi ginęli z rąk Arabów i Palestyńczyków prawie codziennie. Dziś, gdy spada na nich deszcz sponsorowanych przez Iran palestyńskich rakiet, ginie ich bardzo niewielu – wszędzie bowiem są schrony, działa znakomita obrona cywilna, a przede wszystkim najlepsze na świecie systemy przeciwrakietowe. Siła Izraela sprawia, że w wojnie obronnej, którą prowadzi, ponosi znacznie mniej ofiar niż wróg. Wróg, czyli Iran oraz inne państwa muzułmańskie, nie występuje wprost przeciwko Izraelowi, lecz za pośrednictwem źle uzbrojonych i biednych Palestyńczyków. I choć jak żadne inne państwo zaangażowane w wojnę Izrael dokłada wszelkich starań, aby jego ataki były precyzyjne, ginie wielu cywilów. Terroryści palestyńscy bardzo o to dbają, gdyż liczne ofiary (zwłaszcza wśród dzieci) zjednują im przychylność nastawionej do Żydów niechętnie (żeby nie powiedzieć: antysemickiej) zachodniej opinii publicznej. Jak dbają? Po prostu mocują instalacje rakietowe w tkance miejskiej Gazy, a sami ukrywają się wśród ludności cywilnej. Mimo to Izrael nie ustaje (nie zawsze, lecz na ogół) w staraniach, aby ginęło jak najmniej ludzi. Czy znamy jakiś inny kraj, który dorównywałby Izraelowi pod tym względem? Czy Amerykanie albo Rosjanie ryzykują życie agentów i żołnierzy, aby nie ginęli nieuzbrojeni ludzie? Czy jest jakąś normą, aby zabierać rannych wrogów do własnych szpitali? Albo dostarczać im prąd i wodę? Zbrodniczy Izrael ustanawia nowe standardy etyki wojennej. Bo też jest jedynym państwem na świecie, którego winy są przez społeczność międzynarodową skrupulatnie liczone i piętnowane. Żaden bowiem kraj, choćby nie wiedzieć jak podłą był tyranią i jak był agresywny, nie ściąga na siebie tyle nienawiści co kraj Żydów. Po prostu dlatego, że jest to kraj Żydów. Więcej tłumaczyć nie trzeba. 6. Podstawą bezpieczeństwa Izraela są wszechobecne zasieki, uniemożliwiające przemyt ludzi i broni. Zasieki (czyli „mur”) nie powstały dla niczyjej przyjemności ani z nienawiści, lecz z konieczności. Czy jakieś państwo, dajmy na to Polska, nękane przez terrorystów i ostrzeliwane, nie odgrodziłoby się zasiekami? Chyba nie ma takiego. Gaza – rządzona przez brutalny Hamas – odcięta jest od świata zarówno przez Żydów, jak i Egipcjan. Odciętych jest też wiele miast na Zachodnim Brzegu – nie tylko palestyńskich. Za murami (zasiekami) mieszka wielu Palestyńczyków, lecz również wielu Żydów. To wielka tragedia, lecz po palestyńskich powstaniach (intifadach) znośne stosunki izraelsko-palestyńskie uległy trwałemu pogorszeniu. Palestyńczycy chcieliby pracować w żydowskich przedsiębiorstwach i sprzedawać Żydom towary, a Żydzi chcieliby jeździć na zakupy do nieodległego od Jerozolimy Betlejem – tak jak to było jeszcze w latach 80. Nienawiść wynikająca z nakręcania przez potęgi świata muzułmańskiego wojennej spirali, z palestyńskich ataków terrorystycznych oraz budowania przez Żydów kolejnych osiedli żydowskich na terenach palestyńskich sprawia, że perspektywa pokoju wciąż się oddala. Jednak gdy siedzę w arabsko-żydowskiej kawiarni w Jerozolimie, słysząc wokół siebie zmieszany gwar języka arabskiego i hebrajskiego, albo przekraczam z izraelskimi przyjaciółmi jordańską granicę, odbierając paszport od uśmiechniętego pogranicznika, odradza się we mnie nadzieja. Póki ta nadzieja jest, jest nadzieja. Miejcie litość dla Izraela!
Jeden z najpopularniejszych filmów na kanale opowiada o tym, dlaczego Amerykanie chodzą do domu w butach ulicznych. Odpowiedź jest niesamowicie prosta. – Możesz mi nie wierzyć, ale teraz ci pokażę.
Współczesne media przyzwyczaiły nas do tego, że nawet najpoważniejsze informacje czy zniuansowana polityka międzynarodowa mogą być sprzedawane w formie rozrywki. Ta idea kryje się pod anglojęzycznym terminem „infotainment" (skrzyżowanie information oraz entertainment, czyli wiadomości i rozrywki). Afera wokół amerykańskiej komedii, której głównym wątkiem jest zabójstwo przywódcy Korei Północnej inicjowane przez CIA, pokazuje, że jesteśmy już krok dalej. Rozrywkowa jest nie tylko forma informacji, ale także sama ich treść. Trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z precyzyjnie wyreżyserowaną kampanią promocyjną, a głos w sprawie komediowego filmu zabierają światowi politycy z Barackiem Obamą na czele. Zemsta będzie okrutna Warto odtworzyć zdarzenia wokół „The Interview" (polski tytuł „Wywiad ze Słońcem Narodu"), które w ostatnich tygodniach eskalowały do niewyobrażalnych rozmiarów. Zaczęło się od tego, że dwóch naczelnych wesołków Hollywood Seth Rogen i James Franco stworzyło komedię o amerykańskich dziennikarzach, którym CIA zleciło zabicie dyktatora Korei Północnej podczas przeprowadzania ekskluzywnego wywiadu dla amerykańskiej telewizji. W czerwcu 2014 r. agencja informacyjna Korei Północnej wydała oświadczenie potępiające produkcję. Zostało ono wkrótce powtórzone na forum ONZ i w liście protestacyjnym do Baracka Obamy. Północnokoreańskie władze groziły, że ich odpowiedź na dystrybucję filmu będzie „okrutna i bezlitosna". W listopadzie tajemniczy hakerzy pod nazwą Strażnicy Pokoju wdarli się na serwery korporacji Sony (producenta filmu) i zainfekowali je wirusem kradnącym dane i niszczącym oryginalne pliki na jej dyskach. Skradzione informacje były następnie stopniowo udostępniane w sieci i przysporzyły koncernowi wiele kłopotów. Upubliczniono korespondencję prezesów Sony, którzy nabijali się z Angeliny Jolie („zepsuty bachor bez talentu") oraz Baracka Obamy (żartowali, że jego ulubione filmy to historie niewolników: „Django", „Zniewolony" i „Kamerdyner") i narzekali, że Steven Spielberg wciąż wyciąga od nich pieniądze na kampanię polityczną Hillary Clinton. Jakby tego było mało, wyciekły również umowy i wrażliwe dane ludzi związanych z korporacją, wśród nich listy płac oraz numery kont znanych gwiazd ( Toma Hanksa, Brada Pitta, Sylvestra Stallone'a). Jednocześnie hakerzy sugerowali, że jeśli dojdzie do premiery filmu, to nie powstrzymają się przed zamachami terrorystycznymi na kina i multipleksy. Dystrybutorzy potraktowali te groźby serio i zaczęli się masowo wycofywać z rozpowszechniania kinowego „The Interview", wskutek czego Sony obwieściło, że jest zmuszone wstrzymać premierę. Na dodatek FBI potwierdziło domysły, że za hakerami stoją służby specjalne Korei Północnej. Patowa i nieco surrealistyczna sytuacja zaczęła uwierać amerykańskie poczucie dumy i przed bożonarodzeniowymi świętami głos w sprawie zabrał sam Barack Obama, stając się kolejnym uczestnikiem całej tej międzynarodowej komedii. Amerykański prezydent stwierdził, że Sony popełniło błąd, wycofując film z dystrybucji, i dodał: „Nie możemy pozwolić, by na nasze życie społeczne wpływał dyktator z jakiegoś kraju i cenzurował nam filmy. Jeżeli ktoś nam grozi z powodu filmu komediowego, który mu się nie spodobał, to co będzie, gdy zobaczy film dokumentalny albo wiadomości telewizyjne, które również nie będą mu w smak? Albo jeśli, co gorsza, producenci filmowi i dystrybutorzy sami zaczną cenzurować swoje utwory, żeby przypadkiem nie urazić jakiegoś dyktatora... Ameryka tak nie postępuje". Kilka dni później Korea Północna straciła na 24 godziny dostęp do internetu, o co jej władze oskarżyły oczywiście Stany Zjednoczone, a w oficjalnym oświadczeniu Baracka Obamę nazwały małpą. Po wystąpieniu prezydenta uderzającym w czułe amerykańskie nuty – wolność słowa i zawoalowany imperializm – film trafił 24 grudnia do kinowej dystrybucji, choć w okrojonym zakresie, bo tylko do 331 kin w USA. Ponadto Sony udostępniło obraz za niewielką opłatą w licznych internetowych kanałach dostępu. Polska data premiery jest nieznana, ale film bez przeszkód można obejrzeć legalnie w internecie. Przez pierwsze cztery dni „Wywiad ze Słońcem Narodu" zarobił w samej sieci 15 milionów dolarów. Jego budżet wynosił 90 milionów dolarów (44 miliony to koszty produkcji, a drugie tyle pochłonęła promocja), więc można przypuszczać, że koszty obrazu się zwrócą, i to z nawiązką. Zwłaszcza że film otrzymał bezprecedensową kampanię promocyjną. Nie była ona tak zupełnie darmowa, jak chcieliby niektórzy komentatorzy, bo jednak wizerunek Sony mocno ucierpiał na całej awanturze. Mimo to Seth Rogen i James Franco triumfują i mogą mieć powody do radości, bo rzeczywistość dopisała do ich satyrycznej komedii równie śmieszny i absurdalny sequel, w którym trudno odróżnić fakty od fikcji. Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ Internet kocha Kima To, że powstała komedia o Kim Dzong Unie, nie jest wydarzeniem niespodziewanym. Od kilku lat przywódca komunistycznej Korei, a wcześniej jego ojciec są „ulubieńcami" internetowych żartownisiów. Na temat Kimów i rządzonego przez nich państwa powstały niezliczone ilości rysunkowych memów i parodystycznych filmików. Nasiliło się to zwłaszcza po śmierci Kim Dzong Ila w 2011 r., po której Koreańczycy z północy płakali na publicznych apelach i z żalu wyrywali sobie włosy. Na ile były to prawdziwe łzy po stracie przywódcy, a na ile łzy strachu, mogą powiedzieć tylko ci, którzy takiego terroru doświadczyli. Zachodnie media jednak z upodobaniem te obrazki pokazywały, a internauci z właściwą sobie delikatnością wyszydzali. Nowy władca – Kim Dzong Un, okazał się jednak jeszcze wdzięczniejszym obiektem żartów niż jego ojciec. Wystarczy w wyszukiwarce obrazów Google wpisać jego imię, by wyskoczyły dziesiątki satyrycznych fotomontaży i memów, których twórcy nabijają się z wyglądu, intelektu i zwyczajów tego polityka, ale także z poziomu rozwoju Korei Północnej, co może przypominać polskie dowcipy o „radzieckiej myśli technicznej". W języku sieci powiedzielibyśmy, że Kim jest królem internetów albo że wygrał internety. Amerykańscy internauci szybko nazwali dyktatora Lil' Kimem (Małym Kimem), tak samo jak raperkę Kimberly Jones, od lat występującą pod takim pseudonimem. Dodatkowym paliwem tych żartów stał się niezwykle popularny teledysk „Gangnam Style" w wykonaniu południowokoreańskiego piosenkarza pop o przydomku PSY. Od razu zaczęły się pojawiać przeróbki, w których to Kim Dzong Un śpiewa i tańczy w rytm tej piosenki, zwłaszcza że dyktator i muzyk na pierwszy rzut oka mogą się wydać podobni. W tym kontekście filmowa komedia o otyłym azjatyckim satrapie, który jest megalomanem, niebezpiecznym terrorystą i rozpieszczonym dzieciakiem w jednym, była tylko kwestią czasu. Scenarzyści „The Interview" Seth Rogen i Evan Goldberg przyszli niemal na gotowe. Ciekawe, że powstał film, który niekoniecznie jest karykaturą północnokoreańskiego reżimu, a raczej satyrą na zachodnie media i stan umysłu Amerykanów. Głównymi bohaterami „The Interview" są telewizyjny gwiazdor Dave Skylark (James Franco) i jego producent Aaron Rapaport (Seth Rogen). Razem tworzą popularny talk-show, jakich mnóstwo w każdej (również polskiej) telewizji, gdzie tradycyjne wiadomości mieszają się z plotkami ze świata show-biznesu. Skylark z empatią wysłuchuje intymnych zwierzeń gwiazd, by za moment z uśmiechem na ustach omawiać koncert popowej artystki, która włożyła na występ zbyt skromną bieliznę. James Franco w tej roli szarżuje, kreśląc postać telewizyjnego gwiazdora bardzo grubą kreską. Od pierwszej sceny widać, że to ostra satyra. Wszystko jest wyolbrzymione, ale znowu nie tak bardzo, bo przecież poplątanie tematyczne obserwujemy na co dzień i w Polsce. Awantura w Sejmie, związki partnerskie, chorobliwa otyłość aktora, protesty wyborcze, wulgarny wpis na Twitterze, podsłuchy na obiedzie szefa MSW i choroba celebryty – wszystko wymieszane w medialnej pralce i demokratycznie zrównane w hierarchii ważności. Skylark w swojej pracy czuje się znakomicie, w przeciwieństwie do swojego partnera, którego gra Seth Rogen. Producent Rapaport ma wyrzuty sumienia, że wytwarza towar niskiej jakości. Niegdyś był poważanym dziennikarzem, a skończył jako asystent infantylnego showmana w plotkarskim programie udającym coś większego. Odmianę na lepsze, czyli powrót do „poważnego" dziennikarstwa, Rapaport dostrzega w pomyśle Skylarka, by przeprowadzić wywiad z Kim Dzong Unem, który po raz kolejny straszy Amerykę atakami rakietowymi. Wywiad ten może dojść do skutku, dlatego że Kim jest miłośnikiem amerykańskiej kultury popularnej, co zresztą stanowi fakt nie tylko filmowy, ale też rzeczywisty. Północnokoreański dyktator, który uczył się w szwajcarskich szkołach, bardzo lubi amerykańską koszykówkę i kino akcji. Filmowy dyktator jest wielkim miłośnikiem programu Skylarka. Film Rogena i Franco niekoniecznie jest karykaturą północnokoreańskiego reżimu. To raczej satyra na zachodnie media i stan umysłu Amerykanów Kiedy o planowanym wywiadzie dowiaduje się opinia publiczna, do Skylarka i Rapaporta przychodzi para agentów CIA, by złożyć im propozycję nie do odrzucenia. W trakcie swojej podróży do Korei Północnej mają otruć dyktatora, co spowodowałoby przewrót w komunistycznym kraju. Królowie komedii Nietrudno się domyślić, że ich wyjazd przerodzi się w popis amerykańskiej głupoty i dezynwoltury. Skylark zaskakująco dobrze bawi się w towarzystwie Kima. Jeżdżą razem czołgiem, strzelając z działa w co popadnie, słuchają amerykańskiego popu i piją na umór w towarzystwie pięknych dziewczyn. Prawie jak w teledysku „Gangnam Style". Po wspólnych balangach Skylark jest niemal przekonany o tym, że Kim, zgodnie z północnokoreańską propagandą, jest ofiarą imperialistycznej nienawiści. W tym samym czasie Rapaport nawiązuje romans z piękną Koreanką trzęsącą reżimowym wojskiem i aparatem bezpieczeństwa. Całość kończy się widowiskową śmiercią dyktatora (ponoć złagodzoną po interwencji japońskiego szefa Sony) i ucieczką dziennikarzy z półwyspu w rytm wolnościowego szlagieru „Wind of Change" grupy Scorpions. Trudno powiedzieć, czy większymi ignorantami w filmie są postacie Koreańczyków czy Amerykanów. Być może ta dwuznaczność sprawiła, że w Stanach Zjednoczonych film otrzymał mało pochlebne recenzje. 32-letni Rogen i 36-letni Franco nie tylko zagrali w filmie, ale też to oni go stworzyli. Rogen odpowiada za scenariusz i reżyserię, a Franco jest jego producentem wykonawczym. Warto dodać, że para przyjaźni się od czasów młodości, kiedy wspólnie zaczynali karierę w branży filmowej. Zadebiutowali jednocześnie pod koniec lat 90. w komediowym serialu młodzieżowym „Freaks and Geeks" emitowanym w Telewizji Polskiej pod tytułem „Luzaki i kujony". Do serialu zaangażował ich Judd Apatow, wtedy młody twórca z komediowym zacięciem, a obecnie niekwestionowany król amerykańskiej komedii stojący za największymi hitami komediowymi ostatnich lat. Wśród nich są „40-letni prawiczek", „Chłopaki też płaczą", „Supersamiec", i hipstersko-feministyczny serial HBO „Dziewczyny". Apatow poprowadził karierę Setha Rogena, który dziś wyrasta na postać równie wpływową co jego mistrz. Z kolei James Franco pochodzi z aktorskiej rodziny. Ma na koncie role w wielkich superprodukcjach („Spiderman" i „Geneza planety małp"), ale również może się pochwalić kreacjami u takich twórców, jak Danny Boyle („127 godzin") czy Gus Van Sant („Obywatel Milk"). Ponadto maluje, pisze, tworzy muzykę i kręci niskobudżetowe filmy, z którymi jest zapraszany na międzynarodowe festiwale, do Berlina i Wenecji, choć krytycy wciąż mają spore wątpliwości co do jego talentu. W dodatku Franco ma skłonność do kontrowersji, przez co wzbudza zainteresowanie kolorowych gazet i plotkarskich portali. Pozuje na ambitnego i wszechstronnego twórcę po studiach na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Jednocześnie po internecie krążą fotografie pokazujące, jak śpi podczas uniwersyteckich wykładów, a także fragmenty jego korespondencji z nastoletnimi fankami, gdzie wypytuje, czy się z nim umówią i czy na pewno skończyły 18 lat. Taki oto duet artystów wywołał międzynarodowy skandal, wkurzył azjatyckiego władcę, zmusił do reakcji samego Obamę i przeprowadził jedną z najgłośniejszych, a jednocześnie najbardziej surrealistycznych kampanii reklamowych w historii popkultury. Pomieszanie porządków Wcześniejsze wspólne projekty Rogena i Franco to popularne komedie „Boski Chillout" (2008) i „To już jest koniec" (2014). Pierwsza opowiadała o niecodziennej przygodzie sądowego kuriera uzależnionego od marihuany i jego dilera, w której trudno było odróżnić prawdziwą historię od narkotycznego odlotu bohaterów. Druga to satyra na Hollywood, w której grupę aktorów podczas mocno zakrapianej imprezy w luksusowej dzielnicy Los Angeles zastaje koniec świata. Celebryci zamykają się w willi na cztery spusty i zastanawiają, co mają dalej zrobić. Obie komedie są zabawne o tyle, o ile ktoś wytrzyma solidną dawkę grubych żartów z rejestru seksualnego bądź skatologicznego. W „The Interview" również ich nie brakuje – jednym z powtarzających się dowcipów jest krążąca pogłoska, że Kim Dzong Un nie musi się załatwiać, bo tyle pracuje, że cała jego energia spala pokarm wewnątrz organizmu. Wbrew licznym krytycznym opiniom nie jest to film dużo gorszy od pozostałych dokonań jego twórców. Przede wszystkim należy pamiętać, że poczucie humoru Setha Rogena i Jamesa Franco nie jest wyrafinowane ani inteligenckie. Fani Woody'ego Allena rzeczywiście mogą mieć problem z komediami typu „Boski Chillout". Bliżej tym obrazom do obscenicznych i groteskowych komedii ludowych, które również mają bogatą tradycję w historii kultury, chociaż nieco wstydliwie wypieraną przez inteligenckie wzorce. Dla przykładu warto przypomnieć XVI-wieczny utwór „Gargantua i Pantagruel" Franciszka Rebelais'go, w którym nie brakuje wulgaryzmów i obsceny, podobnie jak choćby w antycznych komediach Arystofanesa. Nie piszę tego po to, by dowartościowywać tego typu komedie, ale by zaznaczyć, że takie poczucie humoru nie jest wyłączną domeną amerykańskich komików i nie zrodziło się w XX wieku. Wskutek politycznej burzy medialne autorytety i serwisy niezajmujące się na co dzień rozrywką, dotychczas ignorujące produkcje typu „Wywiad ze Słońcem Narodu " i „To już jest koniec", nagle poczuły się w obowiązku zrecenzować film Rogena i Franco. Teraz demonstrują swoje rozczarowanie: jak to? Tutaj się broni amerykańskiej demokracji, wolności i pokoju na świecie, a tam roi się od żartów na temat przyrodzenia i złośliwości pod adresem Ameryki? Można odnieść wrażenie, że krytyka „The Interview" wynika z pomylenia porządków: tego, z jakiego ten film się wywodzi, oraz tego, w którym chcieliby go umieścić komentatorzy. Komicy mogą kpić z totalitarnych reżimów, amerykańskiej mentalności, wąskich horyzontów swoich rodaków, żenującego poziomu mediów i mitu światowego policjanta. Ale politolodzy, socjolodzy i komentatorzy polityczni recenzujący filmową komedię tworzą do niej tylko groteskowe post scriptum.
20 maja, 2023 przez Wojtek Wiele osób marzy o pięknych, białych zębach, które dodają pewności siebie i uroku uśmiechowi. Istnieje wiele domowych sposobów, które mogą pomóc w osiągnięciu tego celu.
Strona główna Aktualności Żarłacze białe mają zróżnicowaną dietę Fot. Fotolia Dieta żarłaczy białych zmienia się wraz z wiekiem, ale poszczególne osobniki dodatkowo wykazują różne żywieniowe preferencje - odkryli naukowcy z Kalifornii. Do tej pory uważano, że żarłacze białe, jedne z największych rekinów drapieżnych, żywią się głównie fokami i uchatkami. Jednak nowe badanie University of California w Santa Cruz wykazało, że dieta poszczególnych osobników potrafi się od siebie znacznie różnić - podał serwis EurekAlert. Naukowcy opublikowali wyniki swoich badań w magazynie "PLoS ONE". Przeanalizowali skład tkanki w kręgach rekinów, aby sprawdzić, jak ich dieta zmieniała się w ciągu życia. Posłużyły do tego analizy stabilnych izotopów węgla i azotu, odłożonych w tkankach. "Potwierdziliśmy, że dieta żarłaczy białych zmienia się z wiekiem, tak jak się spodziewaliśmy, ale zaskoczyło nas, że tak bardzo różni się między osobnikami" - powiedziała Sora Kim, która poprowadziła badanie. Badacze skupili się na 15 dorosłych rekinach, złapanych u Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Badane osobniki polowały na różne ofiary, foki, uchatki, delfiny, ryby i kałamarnice. Jednak nie każdy jadał taki sam zestaw - zaznaczył współautor badania prof. Paul Koch z University of California. "Potwierdziliśmy, że większość osobników wraz z wiekiem zamiast na ryby zaczyna polować na morskie ssaki - powiedział Koch. - Na dodatek, poszczególne rekiny wykazują zainteresowanie różnymi ofiarami. Ta elastyczność jest trudna do udokumentowania tradycyjnymi metodami, ale może być szalenie ważna dla zrozumienia, jak populacja Pacyfiku reaguje na zmiany w ekosystemie". Wcześniejsze badania wykazały, że żarłacze białe u wybrzeży Kalifornii mają swoje stałe trasy migracji - od późnego lata do wczesnej zimy pływają w okolicy wybrzeża, a na resztę roku przenoszą się dalej w morze. (PAP) mrt/ krf/ KRAJ ŚWIAT Szanowny Czytelniku, Zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) informujemy Cię o przetwarzaniu Twoich danych. Administratorem danych jest Fundacja PAP,z siedzibą w Warszawie przy ulicy Bracka 6/8, 00-502 Warszawa. Chodzi o dane, które są zbierane w ramach korzystania przez Ciebie z naszych usług, w tym stron internetowych, serwisów i innych funkcjonalności udostępnianych przez Fundację PAP, głównie zapisanych w plikach cookies i innych identyfikatorach internetowych, które są instalowane na naszych stronach przez nas oraz naszych zaufanych partnerów Fundacji PAP. Gromadzone dane są wykorzystywane wyłącznie w celach: • świadczenia usług drogą elektroniczną • wykrywania nadużyć w usługach • pomiarów statystycznych i udoskonalenia usług Podstawą prawną przetwarzania danych jest świadczenie usługi i jej doskonalenie, a także zapewnienie bezpieczeństwa co stanowi prawnie uzasadniony interes administratora Dane mogą być udostępniane na zlecenie administratora danych podmiotom uprawnionym do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa. Osoba, której dane dotyczą, ma prawo dostępu do danych, sprostowania i usunięcia danych, ograniczenia ich przetwarzania. Osoba może też wycofać zgodę na przetwarzanie danych osobowych. Wszelkie zgłoszenia dotyczące ochrony danych osobowych prosimy kierować na adres fundacja@ lub pisemnie na adres Fundacja PAP, ul. Bracka 6/8, 00-502 Warszawa z dopiskiem "ochrona danych osobowych" Więcej o zasadach przetwarzania danych osobowych i przysługujących Użytkownikowi prawach znajduje się w Polityce prywatności. Dowiedz się więcej. Wyrażam zgodę Copyright © Fundacja PAP 2022
Dlaczego Amerykanie mają takie ładne zęby 🤔. Stan zębów dla mieszkańców Ameryki jest niejako symbolem statusu społecznego 👑 Osoby, które dbają o zdrowie i wygląd jamy ustnej są postrzegani jako bogatsi. Piękne zęby połączone z ogólnym schludnym wyglądem zwiększają też szanse na zdobycie dobrej pracy 🤵. ️
Najlepsza odpowiedź Númënessá odpowiedział(a) o 21:53: Bo wybielaja Odpowiedzi Miśśśka12 odpowiedział(a) o 21:54 Bo je myją :D Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
. 754 466 447 491 589 312 228 62
dlaczego amerykanie maja biale zeby